Wycieczka do Czarnieckiej Góry

  • 24-06-2007

Huraaa! Koniec roku szkolnego to dzień, na który z utęsknieniem czeka każde dziecko. Z cenzurką w ręku można już spokojnie ruszyć naprzeciw przygodzie i to najlepiej z Fundacją Spełnionych Marzeń. Weekendowe wyjazdy to dla naszych podopiecznych, którzy już zakończyli ciężkie leczenie, ogromny zastrzyk pozytywnej energii.
 
Dwa dni szalonej zabawy urozmaiconej wieloma atrakcjami jest gwarancją, że złe wspomnienia nie zakłócą sielskiej atmosfery. Uzupełnieniem do pełnego szczęścia jest ośrodek wczasowy "Zosieńka" w Czarnieckiej Górze, gdzie witają nas wszystkie pory roku, gdyż to już trzecia nasza wyprawa do tej malowniczej miejscowości, położonej w dolinie rzeki Czarnej, którą otaczają wzgórza porośnięte bujnymi lasami sosnowymi. Witają nas również wspaniali ludzie, Pan kierownik Stanisław Krok, jego żona i przemiła załoga, którzy sprawiają, że czujemy się tu jakbyśmy odwiedzali dawno niewidzianą rodzinę. Ośrodek jest świetnie przygotowany do przyjęcia nawet najbardziej żywiołowej grupy. Wokół budynku jest plac zabaw dla dzieci, boisko do siatkówki, miejsce do biwakowania przy grillu, dla każdego coś przydatnego.
 
Zaraz po przyjeździe dzieciaki rozbiegły się po terenie, jedni witając "stare kąty", a inni dopiero je poznając. A już po obiedzie zapakowaliśmy się do autokaru i udaliśmy się kilka kilometrów dalej do stadniny koni u Białego (celowa reklama). Kiedy panie przygotowywały koniki do jazdy, my udaliśmy się do zaczarowanego miejsca. Poprzez wybieg, gdzie pasły się koniki dotarliśmy do małej furtki, a następnie wąską dróżką wzdłuż młodnika doszliśmy do malutkiego jeziorka otoczonego lasem. Rozłożyste lilie na tafli wody dodawały temu miejscu bajkowej atmosfery, która udzieliła się naszym dzieciakom, bo każde z nich wrzucało pieniążek do wody wypowiadając w myślach marzenie (trzymamy kciuki, aby się spełniły). Następnie udaliśmy się do koników, które z niecierpliwością na nas czekały. Jeździły i maluchy, i ci starsi, i ci najstarsi, czyli... nasze mamy, wykazując się często dużą odwagą. Wieczorem tradycyjnie biesiadowanie przy grillu, zabawy na odświeżonym przelotną burzą powietrzu (a wyglądało bardzo groźnie) i oczywiście długo oczekiwana dyskoteka. Harce i swawole trwały do północy.
 
Ranek przywitał nas słońcem, a humory i energia naszych podopiecznych wciąż były na najwyższych obrotach (zadziwiające). Zaraz po śniadaniu chwila relaksu dla rodziców przy kawie i przepysznych ciastach produkcji naszych mam, a dla dzieciaków czas... no cóż... na bieganie, malowanie, grę w piłkę. Skąd tyle energii??? - nawet się nie zastanawialiśmy, bo relaks przy kawie w promieniach słońca całkowicie wyłączył nasze myślenie. Przed dziesiątą udaliśmy się na basen. Cały mieliśmy do swojej dyspozycji, a chętnych nie brakowało i muszę tu przyznać, że nasze dzieciaki zdecydowanie prześcigają energią swoich rodziców. Naprawdę niechętnie opuszczały basen po godzinie. I odnoszę wrażenie, że nastąpił tu proces odwrotny. W naszym przypadku okazuje się, że woda wcale nie wyciąga sił. Mieliśmy okazję przekonać się o tym po powrocie do ośrodka. Co prawda na spacer do lasu wielu chętnych nie było, ale odpoczywali naprawdę nieliczni. Sami rozumiecie, że w takiej sytuacji nie bardzo chciało nam się opuszczać naszą "Zosieńkę". Ale jak mus, to mus. Punktualnie o 15.00 ruszyliśmy w kierunku Warszawy, z bagażem wspaniałych wspomnień i naprawdę szczęśliwi.
 

Wycieczka do Czarnieckiej Góry